Powtarzają mi, że radzę sobie ze słowem. Że dobrze piszę, że dobrze sobie radzę z zamykaniem rzeczywistości w tekst.
Jako obywatelka sieci również i sama miałam wrażenie, że opanowałam komunikację werbalną w bardzo dobrym stopniu. Że potrafię oddać w słowach także i tę warstwę, która w normalnej rozmowie przekazywana jest niewerbalnie. Owszem, czasem posługując się sieciowym slangiem emocjonalnym: *tul*, *foch*, :-), :-(…
Twierdziłam, że *głask* działa na mnie na mnie równie dobrze – a momentami lepiej – niż rzeczywiste przytulenie, pogłaskanie.
A potem rzeczywistość przypomina, że są takie momenty, że nie ma dla nich odpowiednich słów. Po prostu – nie istnieją.
A ironia wszechświata sprawia, że na wyrażenie niewyrażalnego masz dokładnie 160 znaków.