Mam niską decyzyjność. Ciekawe czemu, bo przecież nie dlatego, że na temat większości swoich decyzji słyszałam, że są głupie. Albo nieprzemyślane. Albo że podejmowałam je za długo. Albo za szybko. Albo w ogóle są bez sensu, bo nie to powinnam rozstrzygać. No przecież to absolutnie nie może być ten powód, nie?
W każdym razie próba podjęcia jakiejkolwiek decyzji włącza mi natychmiast w głowie chór cenzorów. Powoli uczę się ich olewać, ale daleka droga przede mną.
Właśnie podjęłam decyzję i zapisałam się na rosyjski. Trochę na przekór.
Atmosfera dookoła jest na czeski. Bo i Tricon, i Jaromír Nohavica, i nagle mam znajomych w Czechach. I generalnie ten czeski rozważałam całkiem poważnie. Głównie dlatego, że języki słowiańskie obce ubiły mi się w głowie na homogenizowaną papkę i złapałam się już na nuceniu “Hospodynom hornych daroooog, nazawu tiebia. Kdo skazał, szto hołoden snih…” i konieczność rozplątania tego cholerstwa stała się dla mnie paląca. A jedyną metodą na rozplątanie – jak mi się wydaje – jest opanowanie któregoś języka w stopniu co najmniej dobrym. Czeski korcił bardzo. Ale nagle zrobiło mi się żal tego rosyjskiego, który tak mi się szalenie zawsze podobał, którego podstawowe podstawy (wraz z alfabetem) opanowałam we wczesnym dzieciństwie, i który – kończąc podstawówkę – UMIAŁAM.
W tym miejscu chciałam publicznie i oficjalnie oświadczyć, że ucząca mnie w podstawówce języka rosyjskiego Danuta Cader jest jedną z najgenialniejszych nauczycielek jakie za całą swą karierę edukacyjną spotkałam. Dziękuję za uwagę.
No właśnie. Jak kończyłam podstawówkę, to całkiem nieźle sobie z tym rosyjskim radziłam. Podejrzewam, że do egzaminu ‘b1′ mogłam podchodzić śmiało. Jeśli nie do ‘b2′. Niestety, później nastąpiło liceum, w którym uczyła mnie Pani “Moje Drugie Imię Brzmi Chaos” Dyrektorka. Na studiach chciałam chodzić na średniozaawansowany rosyjski a wylądowałam na zaawansowanym. Na którym sobie tragicznie nie radziłam, więc cała energia szła na to, żeby zdać, a nie na to, żeby cokolwiek z tego zyskać.
I tak podjęłam decyzję odświeżenia rosyjskiego. Oczywiście, gdybym musiała następnie sama ruszyć tyłkiem w kierunku znalezienia szkoły i grupy, to z realizacją tej decyzji bym sobie pewnie poczekała ad calendas graecas. Na szczęście pojawiła się Szansa. Szansa owa zadecydowała o ostatecznym wyborze poziomu, ale za to zajęła się wyszukaniem odpowiedniego kursu, oraz przypomniała mi o pierwszych zajęciach. Osobie personifikującej ową Szansę jestem wdzięczna niebotycznie. I nie tylko za to.
Tym sposobem zapisałam się na rosyjski na poziomie b1.
Tak, kochany wewnętrzny cenzorze mówiący głosem mojej Mamy, wiem, że zapisanie się na grupę ‘b1′ po 11 latach nauki języka może wyglądać na stratę czasu i pieniędzy. Ale miałam 9 lat przerwy w kontakcie z językiem, a ostatnie 8 z tych 11 lat nauki to był czysty chaos i dopiero wczoraj dowiedziałam się do czego stosuje się formę krótką przymiotników. Owszem, umiałam ją utworzyć, ale zastosować poprawnie umiałam tylko w zadaniach “Uzupełnij poniższe zdania formą krótką przymiotników podanych w nawiasach”. To po pierwsze.
A po drugie – to powinno ukrócić popiskiwania innego cenzora – przepraszam bardzo, ale z okresem skupienia równym okresowi pamięci złotej rybki to ja się niczego naprawdę nowego nie nauczę. Kurs CISCO zrobię (pamiętam o nim, naprawdę), jak będę w stanie się nad czymś skoncentrować wystarczająco, aby zrozumieć techniczny tekst czytany, przyswoić zawarte w nim informacje i nie zapomnieć ich po dobie. Na dziś on jest po prostu za trudny. Nauka php też.
Byłam na lekcji próbnej, jestem zachwycona. Pierwszy raz w życiu mam od rosyjskiego native speakera (a ja naprawdę dobrze łapię akcenty). Kobieta jest fantastyczna. No i cóż… materiał nie sprawia mi trudności.
Acz, rzecz jasna, wywaliłam się pokazowo na subtelnej różnicy – o której przecież doskonale wiem – pomiędzy krasivyj i krasnyj. Wiem, pamiętam, a jak miałam gadać, to oczywiście się pomyliłam. Poprawiłam się natychmiast, ale pani zaczęła tłumaczyć, że to się myli, i żeby nie mylić.
- Wieeeem – odpowiedziałam niechętnie. – To przez czeski, pcha mi się i miesza.
- Uczy się pani też czeskiego? – zapytała pani Zina z lekką zgrozą, patrząc na mnie trochę jak na kosmitę.
Stłumiłam brzydki wyraz.
- Nie uczę się. Tak mnie jakoś… oblazł.
Ukraiński też. Ale tego może jej na razie nie powiem?