Beztlenowce

Ingmar Villqist: Beztlenowce
Teatr Rozmaitości, reż. Ingmar Villqist
wyst. Marek Kalita, Jacek Poniedziałek

Teatr Rozmaitości w Warszawie. Maleńka, pięćdziesięcioosobowa widownia, przestrzeń sceniczna nieco od widowni większa. Biała sypialnia, prawie pusta. Ikeowskie łóżko – białe z oprawą z jasnego drewna, białe deski podłogi, biały ikeowski fotel, na jego oparciu biały, wełniany golf, wąziutka półeczka z jasnego drewna nad tapczanem, na niej kilka drobiazgów, niewiele, odwrócony tyłem do widowni jasnoszary telewizor dający kolorowe efekty świetlne, biała tylna ściana z białymi drzwiami, chyba do łazienki. Biała przestrzeń obramowana czarnymi marginesami – czarne ściany boczne z pasami czarnej podłogi – tam, gdzie już nie dochodzą białe deski. W tych czarnych ścianach jedno okno, za nim latarnia, szafka z serwisem (biała malowana w delikatny wzorek porcelana).

Bardzo inny obraz tej sypialni budują didaskalia Beztlenowców. Kolorowy, zagracony bibelotami i dziecięcymi zabawkami. A jednak właśnie ten świat wykreowany w Rozmaitościach bardziej pasuje do stylu autora dramatu – Ingmara Villqista. Jest to pierwsza ze zmian, którą Villqist-reżyser wprowadził do własnej sztuki.

Dwóch homoseksualistów. Mag i Lars. Mieszkają razem, prowadzą wspólne gospodarstwo, w którym “nie ma rzeczy twoich i moich”, wychowują wspólnie maleńką dziewczynkę.

“Mała kończy jutro pół roku” – wielokrotnie powtarza Mag. To on jest żeńską stroną tego związku. Zajmuje się domem, ciągle jest przy Małej, sprząta, płaci rachunki, pamięta o ważnych datach, kupuje albumy i dba o zdjęcia.

Lars jest inny. Lars pracuje, jest silny, zdecydowany. Kiedyś miał inne życie. Żonę, dziecko. Nie tęskni za tamtym czasem, dla niego to “prahistoria”.

Obaj są sobie bardzo potrzebni. Ale w inny sposób. Ich potrzeby różnią się i Lars to dostrzega. Bardzo się stara. Ale próba rezygnacji z własnych potrzeb na dłuższą metę musi skończyć się porażką. I obaj o tym wiedzą. Lars dusząc się i marząc o wyrwaniu się choć na moment, nie mogąc już “się ciągle bać, wciąż przepraszać, bać się wyjść, zażartować, uśmiechnąć się”. I Mag, za wszelką cenę chcący zatrzymać partnera przy sobie.

“Ty musisz po prostu wyjść. Uciec. Nie potrafisz być szczęśliwy, żyć normalnie, bezpiecznie. Musisz i chcesz wszystko zniszczyć, popsuć. Wziąć kolejny garb na plecy i wlec się przez życie… Aż cię te wszystkie garby przygniotą nie ruszysz się już nigdzie, ani na krok. [...] Wpadam w panikę, kiedy zawieszasz głos albo patrzysz, nie widząc, patrzysz przeze mnie na wylot. Ciągle jesteś smutny. [...] Prawie wcale się nie uśmiechasz”.

I powracające jak refren pytanie: “co ty chcesz zrobić?”

W Magu jest strach. Strach przed samotnością. Strach przed odejściem silnego i wspaniałego partnera, który nie pozwoli nim pomiatać, który nie pozwoli go poniżać i obrażać, który obroni przed agresją świata, jak obronił przed pijanym ojcem. Strach wreszcie tego kto kocha, przed porzuceniem.

Jednak ten właśnie strach, tak ludzki i zrozumiały, tworzy atmosferę, której znieść się nie da. A im trudniej ją Larsowi znieść, tym intensywniejszy staje się strach Maga. Z tego zamkniętego koła jest tylko jedno wyjście. I obaj wiedzą jakie.
Jak u Ibsena. Wszystko co ważne już się wydarzyło.

Mag jest troskliwy i czuły. Potrafi stworzyć “dom”. Bez słowa akceptuje szesnastoletnią córkę Larsa, Karlę, kiedy zjawia się w ich mieszkaniu w środku nocy. Zajmuje się nią, na ile tylko ona mu pozwala. Jest dla niej ciepły i serdeczny, choć Karla należy do Larsowej “prahistorii”. Choć stanowi swoistą konkurencję dla Małej. I dla samego Maga.

Mag jest dobry. Dlatego jego strach budzi współczucie. Ale równocześnie czuje się, że sytuacji Larsa nie należy życzyć najgorszemu wrogowi.

Początek spektaklu trochę drażni, jest niezrozumiały… Gesty, frazy, sytuacje biorą się znikąd. Ich motywacja psychologiczna albo gdzieś ginie, albo wydaje się nieprawdziwa.

Kiedy publiczność wchodzi na salę Lars czyta czasopismo leżąc na tapczanie. Mag – jak się wkrótce okaże – jest w pokoju dziecinnym. Publiczność wchodzi długo, bo miejsca są nienumerowane – przepraszam, czy to miejsce jest wolne, przepraszam, czy można by dostać się do tamtego wolnego krzesła na samym końcu rzędu, nazapraszali gości, teraz nie ma już miejsc, chwileczkę, już dostawiamy krzeseł, proszę nie siadać w przejściu, oni tu grają. Grający Larsa Jacek Poniedziałek coraz bardziej się męczy na swoim tapczanie. Ileż można czytać? Zasypia na czasopiśmie, wyrzuca gumę do żucia, znowu czyta, bawi się pilotem i widać, że mu coraz bardziej głupio.

Jednak Lars nie wygląda jak ktoś, kto chce wyjść. Może ten zamiar powstanie w nim później, na skutek natarczywości Maga. Dlaczego więc Mag jest od początku taki podenerwowany? Co ty chcesz zrobić?

Marek Kalita jako Mag, “pani domu”. Sprząta, ścieli łóżko, idealnie równiutko składa kocyk Małej. Bardzo jest przejęty śpiącym (lub nie) za ścianą niemowlakiem. Niby wie od początku, że coś jest nie tak, ale wygląda na to, że bardziej przejmuje się dzieckiem.

“Powiedz mi. Co ty chcesz zrobić? Ona kończy jutro sześć miesięcy. Zrobimy zdjęcia, uzupełnimy album” – gada i gada. Nie pozwala Larsowi dojść do głosu. Ale w jego gadaninie nie czuć strachu przed tym, co Lars może mu powiedzieć. Może udaje? Może aż za dobrze…

Albo:
“- Proszę cię…
- To jest bardzo kochane, dobre, grzeczne dziecko.” – i oznacza to, że to jest bardzo kochane, dobre i grzeczne dziecko. Nie: “proszę, nic nie mów”.

I jeszcze:
” – Jest już bardzo późno. Obaj jesteśmy bardzo zmęczeni. To trudny czas, ale piękny. Prawda? Sam zawsze mówiłeś, że to będzie najpiękniejszy czas…
- Chcę ci powiedzieć, że…”

Pauza. A właściwie to dziura… Kłopotliwe milczenie, idiotyczna sytuacja, którą wręcz ratuje Mag swoją bezsensowną gadaniną. Dlaczego Lars nie kończy, skoro Mag mu nie przerywa?

I nagle staje się prawda… W Magu pojawia się strach, w Larsie zaczyna narastać zniecierpliwienie. Pomiędzy nimi staranie z obu stron, żeby było dobrze. Bo przecież się kochają.

W spektaklu takim jak ten, niezwykle łatwo o przekroczenie granicy dobrego smaku. A jednak ta realizacja unika tego niebezpieczeństwa. Gesty czułości są piękne i bez erotycznego podtekstu. Są wyrazem kontaktu na poziomie emocjonalnym, nie fizycznym.

Ta prawda zaczyna się gdzieś przy oglądaniu zdjęć. Lars, nastawiony ugodowo, przegląda album. Mag wspomina. Coraz mniej zwraca się do partnera, coraz bardziej natomiast przeżywa od nowa tamtą sytuację. Znowu jest w Ellmit. W domu rodzinnym.

Matka, jak każda matka u Villqista, bezwarunkowo kocha swoje dziecko. Cokolwiek by nie robiło, cokolwiek by się z nim nie działo. Bez względu na okoliczności i opinię świata. “Teraz mam dwóch synów i wnusię” – mówi na pożegnanie. Ojciec “pijany jak zwykle” po raz pierwszy nie stanowi zagrożenia. Bo Lars nie pozwoli skrzywdzić. Lars…

Lars pamięta, ale nie jest w Ellmit. Ogląda jedynie zdjęcia. Czuje jednak ufność pokładaną w nim przez Maga. To wzrusza. Lars łagodnieje. Stara się mówić spokojniej. “To bardzo piękny album” – mówi ciepło.

Ta chwila przypomnianej czułości jednak trwa krótko. Bo Lars w dalszym ciągu pragnie wyjść. Na przykład, żeby spokojnie zatelefonować. Nie z domu. Nie z Magiem nad głową. Najbliższy automat jest jednak na stacji, odległej o sześć kilometrów. Auto Larsa jest w warsztacie, Mag natomiast kluczyków od “ich” Volva nie pożyczy. Lars może iść na nogach, albo zadzwonić po taksówkę.

“Zanim przyjedzie z centrum, o tej porze, minie pół godziny. Pojedziesz na stację benzynową. Będziesz, jak mówisz, długo rozmawiać. Musisz zwolnić taksówkę, bo nie może czekać, jak będziesz długo rozmawiać. To potem, jak skończysz tę długą rozmowę, musisz wezwać nową taksówkę, będziesz czekać kolejne pół godziny, zanim przyjedzie ze śródmieścia, i dojedziesz tu, to już będzie rano i musisz iść do pracy, to może niech cię ta taksówka zawiezie od razu do pracy…” – napada na niego Mag. Próbuje wyrwać mu słuchawkę. Lars broni się, agresywnie, niemal brutalnie. Mag kamienieje. Lars kamienieje również trzymając jeszcze Maga za rękę.

“Ty jesteś bardzo silny” – mówi bardzo wolno Mag, cały jeszcze zmrożony zachowaniem partnera ale siląc się na spokój. – “Jak czasem przytulasz małą, to boję się, żebyś jej nie zrobił krzywdy. Wiem, że to głupie, ale trochę się boję…” – milknie. Nie usiłuje się wyrywać. Nie ma szans w rozgrywkach siłowych z Larsem. Ale ma znaczną przewagę w sferze walki psychicznej.

Zwycięża. Lars przepraszająco przytula policzek do trzymanej ręki Maga i rozluźnia chwyt. Mag miękko wywija się i znów zaczyna gadać.

“Ja wiem, po co ty chcesz jechać na stację benzynową. [...] Chcesz iść do tego “ścieku”. [...] Chcesz iść do tego baru za myjnią na stacji benzynowej.”

Ze sprzeczki nagle wyrasta scena miłosna. Mag wierzy jeszcze, że seks załatwia wszystko.

Scena, której nie ma w tekście dramatu, rozegrana blisko, czule i z niezwykłą czystością. Nie ma wątpliwości, że erotyczna, a przecież zupełnie niewinna. Mag podchodzi do palącego w kącie pokoju Larsa i zabiera mu papierosa. Obrażony Lars nie idzie na grę we wspólne palenie i wyciąga następnego. Mag wydmuchuje dym w górę. Lars rozluźniając się nieco, robi to samo. Dym z dwóch papierosów miesza się ponad ich głowami. Stoją blisko, na tle czarnego rogu, w różowym, przytłumionym świetle. W przestrzeni, która nie jest już przestrzenią ich białej, jasnej sypialni. Ale nie dotykają się. Rozmawiają szeptem. Więc Mag miał rację, że w ten sposób można rozwiązać wszelkie konflikty?

Bez wątpienia, przynajmniej w tym konkretnym przypadku, miał. Ale sam nie potrafi tego wykorzystać. To on burzy atmosferę zgody i czułości, którą nieomal cudem udało się wytworzyć. To on wraca znów do drażliwego tematu. Nastrój pryska. Sprzeczka rozpoczyna się od tego samego miejsca, w którym została przerwana.

I kolejna sztuczka Maga. Sam będąc zazdrosny usiłuje wzbudzić zazdrość w Larsie. Niewyrazisty dialog o synu doktora Gerdmanna, którego znaczenie tak łatwo przeoczyć czytając dramat, świetnie wygrany, staje się logiczną kontynuacją strategii Maga. Kolejnym dowodem jego psychicznej nad Larsem przewagi. Przewagi budowanej z wyrzutów sumienia, ludzkich skrupułów, instynktu opiekuńczego, przewagi bazującej na strachu silniejszego by nie skrzywdzić słabszego, by nie zranić.

A “słabszy” nie ma takich skrupułów. Atakuje. Jak zapędzony w kąt szczur, który potrafi rzucić się na wielokrotnie większego od siebie przeciwnika. Bo atak to najlepsza obrona.

Atakuje. I trafia w słaby punkt.

“Wiem, do kogo chcesz dzwonić po nocy. [...] Będziesz przez pół nocy rozmawiać z tym swoim znajomym, który gnije teraz w prywatnej lecznicy pod Hoevinngen, bo on tam gnije…”

Cios dosięga celu i rani boleśnie.

“To się już skończyło.” – mówi bezradnie Lars. Siedzi tyłem do Maga.
“To się nigdy nie skończy. Nigdy.” – Mag nie chce zauważyć bólu w głosie Larsa.
Lars chowa głowę w ramionach. Głos mu się łamie: “On… on już… On nie…”

Mag najwyraźniej nie przewidział efektu. Zasłania twarz rękami. Zaszedł za daleko, teraz jest już bezsilny. Nie może pocieszyć Larsa, nie wie co powiedzieć. Może tylko brnąć w atak.

“Mam się wzruszyć? Może powinienem… Powiedzieć, tak mi przykro, że… zgnił w lecznicy,” – opiera się rękoma o poręcze fotela, zapiera się w niego, żeby się nie rozkleić, “że go zjadły grzyby, gronkowce, paciorkowce, beztlenowce.” – skanduje w rytmie, źle tłumiąc emocje.

Stracił przewagę. Załamał się, bo nie potrafił zranić z zimną krwią. Wpadł w swoje własne sieci. Zrozumiał, że nawet ofensywna obrona ma swoje granice.

Ale Lars nie potrafi wykorzystać tego momentu. Przypomnienie o chorym przyjacielu zbyt dużo go musiało kosztować. Jest gotów się poddać.
“Kładę się spać, nigdzie już nie pójdę. Nie będę telefonować. Może Karla zadzwoni jutro, albo nie zadzwoni wcale – nie wiem. Tylko, proszę cię, zostaw to już. Nie mów już…”

Ale Mag nie potrafi przestać. Nie potrafi zwyciężyć w tej batalii. Każdy swój sukces musi natychmiast zepsuć.
“- Nie wolno ci tak do mnie mówić. [...] Nie wolno ci się w ten sposób do mnie odzywać.
- Człowieku… przestań…
- Nie mów do mnie ‘człowieku’.”

Piłuje tak długo, aż doprowadza do nowej kłótni. Lars próbuje załagodzić sytuację. Próbuje iść spać. Próbuje położyć spać zacietrzewionego partnera. Mag pozwala się przeprowadzić i rzucić na łóżko, ale natychmiast się z niego podrywa i zaczepia dalej.

“Przestań wreszcie, bo…” – nie wytrzymuje Lars.
“Bo co? Uderzysz mnie? Tak? To uderz. Lepiej się poczujesz” – jątrzy Mag. Ponieważ Larsowi udaje się opanować przechodzi od zaczepek słownych po fizyczne. Z pół leżącej pozycji podkopuje jak rozkapryszony dzieciak próbującego odejść Larsa. Odnosi skutek. Rozwścieczony Lars rzuca się na niego i bije.

Coś pęka. W Larsie i w Magu.

Lars ma wyrzuty sumienia. Znowu wyrzuty sumienia… A Mag rozumie, że coś się skończyło.
Klęka na łóżku, sięga po zatyczki do uszu.

“Kocham cię” – mówi cicho, bezbarwnie, bezradnie… I zaczyna wpychać zatyczki do uszu. – “Kocham cię, kocham cię…”. Jest w nim coś z Iwony, księżniczki Burgunda z Teatru Starego w Krakowie, popełniającej samobójstwo przy pomocy karasków. Ta sama determinacja (“… kocham cię…”), która wynika ze spotęgowanej poza granice ludzkich możliwości bezsilności (“… kocham cię…”). Lars wydłubuje mu te zatyczki z uszu, wyrywa z dłoni. Usiłuje nim potrząsać, wybudzić z tego autycznego wręcz stanu (“… kocham cię…”). “Jesteś obrzydliwy. Słyszysz? Obrzydliwy!… Przestań!” – krzyczy. Nie mogąc odnieść żadnego rezultatu (“… kocham cię…”) zrywa się i wybiega.

Mag klęczy dalej na łóżku. Nie rusza się, zastygły z bólu.

Dzwoni telefon i wyrywa Maga z odrętwienia. Biegnie odebrać: “Lars?” Po drugiej stronie cisza… Mag przenosi się na fotel. Bezcelowo przerzuca kanały w telewizji. Tkwi bezwładnie w otępieniu. Patrzy na drzwi. Wbrew pewności, że stało się najgorsze, że został sam, czeka.

“Wejdź… Nie wejdziesz? Straszny deszcz… Masz zamiar tak stać w kałuży całą noc?”

Lars?

W drzwiach pojawia się dziewczyna z plecakiem.
To Karla. Córka Larsa. Kolejny “potwór z prahistorii”, która przeciąga się na teraźniejszość…

“Twój tata? Pojechał na stację benzynową. Chciał, bardzo chciał do ciebie zadzwonić. Umówiliście się na telefon, prawda?”
Mag jest ciepły, serdeczny. Lars nie kłamał… Chciał porozmawiać z córką. Ostatecznie to córka, rodzona córka, której zdjęcia wciąż jeszcze Lars trzyma. Dziecko. Mag potrafi to zrozumieć. To już nie zagrożenie z prahistorii. To taka Mała, tyle że za kilkanaście lat. To przecież dobrze, że Lars się nią przejmuje. Będzie tak samo przejmował się Małą…

Karla jest śmiertelnie zmęczona i onieśmielona. Odpowiada monosylabami, nie kończy zdań. Właściwie jedyne co potrafi powiedzieć to “nie”. “Nie” zdejmie przemoczonego płaszcza. “Nie” położy się do łóżka…

Mag zmienia taktykę, nie chce się jej narzucać. Udaje, że idzie spać i nie zwraca na nią uwagi. Karla kuli się w kącie pokoju i zasypia na plecaku. Mag błyskawicznie przestaje udawać sen, zrywa się, rozbiera ją z płaszcza, ściąga buty, przenosi do łóżka i układa na miejscu Larsa. Otula kocem. Oddaje Karli cały koc. Sam zwija się w kłębek na swojej połowie.

Wstaje świt.

Lars z siatką w ręce wślizguje się do mieszkania. Jak rasowy pijak wracający nad ranem do domu ściąga w progu buty. Ze zdumieniem zauważa, że łóżko jest zajęte. Siada więc w fotelu. Na pozostawionym tam przez Maga pilocie. Ryk telewizora budzi śpiących.

Mag budzi się gwałtownie. Karla “na sennie”, nieprzytomnie wyłaniając się zza kołdry.

“Kupiłem pieluszki… tetrowe” – mówi Lars. Chce się pogodzić. Choć uważa, że ten, kto wymyślił pieluszki jednorazowe powinien dostać Nobla, uznaje autorytet syna doktora Gerdmanna, który zalecił tetrowe pieluszki jako sposób na alergię Małej.

Nie ma w spektaklu usprawiedliwień Larsa z pierwotnej wersji dramatu. Choć psychologicznie niezwykle prawdziwe osłabiają pointę.

Jest tylko ten pojednawczy gest. Pieluszki.

Tetrowe.

Mag nie rusza się. Patrzy. Nie rusza się także Karla, milczący, nic nie rozumiejący świadek. Ani Lars ani Mag nie zwracają na nią uwagi.

Mag patrzy w milczeniu.

“Sweter.” – mówi w końcu. Zdanie proste, oznajmujące, pozornie bez jakiegokolwiek zabarwienia emocjonalnego. Jednak nie bez nacisku.

“Co?” – pyta zaskoczony Lars.

Mag nie zmieni tonu. Nie poruszy się. Zrozumiał co zaszło. Już nic nie może zrobić, tylko spróbować zachować resztki godności. Za chwilę uświadomi Larsowi, że wie. Wtedy Lars osunie się w fotelu, zakryje twarz rękami. Może się nawet rozpłacze… Ale Mag nie poruszy się nawet. W nim już wszystko się wypaliło…

“No, przecież sweter… Włożyłeś sweter na lewą stronę.”