Une fille s’est mise à danser…
Jacques Brel
Na skale stoi dziewczyna. Sukienka jej jest szara od pyłu długiej drogi, przez czas poszarpana. Tylko chusta na jej głowie lśni białością w świetle księżyca.
Bo właśnie wzeszedł Księżyc.
A ona stoi nad przepaścią, bez ruchu, i patrzy; gdzie? Cóż widzi tam w dali, dokąd nie dotarł żaden z nas?
Zerwał się wiatr. Wieje jej prosto w twarz, a ona patrzy. Bez ruchu. Tylko jej chusta powiewa na wietrze.
To nie chusta. To włosy, jak śnieg białe.
Skąd przyszła, dokąd idzie? Nie wie nikt. Wczoraj była w naszej wiosce… tańczyła.
Tańczyła bez słowa, jedynie w ręce klaskała do rytmu, na rynku tańczyła. Wirowała, a białe jej włosy lśniły w słońcu. Psy zdenerwowała tylko. Ludzie kamieniami ze wsi ją przegnali.
A teraz stoi na tej skale. Na cóż czeka?
* * *
Powiadają, że umarła o świcie, gdy pierwszy promień wschodu dotknął jej twarzy. Powiadają, że opadła na skałę jak płatek jabłoni. A tak cicho, że tę ciszę w wiosce było słychać.
Znaleźli ją na skale, tam gdzie stała. Wokół niej kwitły białe kwiaty, a ona uśmiechała się jak we śnie.
I był w niej taki spokój jakiś…
Skąd przyszła? Co widziała, że jej włosy pobielały? Dlaczego tańczyła?
I co wiedziała, żeby umrzeć o wschodzie? Z tym spokojem, z tym uśmiechem…